Komentarze: 0
No i dzisiejshy dzień wreszcie dobiega końca... nareszcie!!! Ale nie jest to happy end. Rano: olimpiada. I tak nie licze na nastepny etap, nawet nie wiem czy bym chciała... same młotki z 3 klas... O_o Mlotki.. raczej kujonki, ale dobra. Bylo minelo :P Potem... normalnie poczułam siem jakbym była w epoce kamienia łupanego... Cholerna sniezyca... Cos siem zjebalo z sieciami komorkowymi, ze nie moglam siem nigdzie dodzwonic, ale najlepshe... siedzimy na przedostatniej lekcji, na niemcu, pishemy sprawdzian a tu nagle swiatla nie ma :P Cos siem stalo z pradem :P A pan wfista tak smieshnie wygladal ze sfieeeeckooom ;P No a potem to tak pizdzilo ze poszlam do ciotki po szkole i czekalam na papcia ash po mnie przyjedzie :] Wychodzilam z budy o 15:30 a w domq bylam przed 18... super... Ale dobra... jush jestem w moim pokoju, jush mi cieplutko, ale nadal odczuwam brak... czegoś... kogoś... A tak w ogóle to ludziki siem na mnie obrashają... buuuu... (Wlasciwie to jeden LuDeK... ale jaaaaki LuDeK...) :( psieplasiam... ludzikU... :'(